wtorek, 17 listopada 2009

Koncertowo vol. 1

Zakończenie weekendu oraz początek tygodnia upłynęły mi niezwykle koncertowo. W niedzielę i w poniedziałek przypomniałam sobie, jak wiele dla mnie znaczyło przeżywanie muzyki właśnie na koncercie, w lekko zadymionym klubie, w tłumie, który daje ten komfort, że nikt nie zwraca na innych uwagi, a liczy się tylko muzyka - jednocześnie między uczestnikami czuć taką niewielką nić porozumienia...bo w zasadzie co w tym danym momencie się liczy? Muzyka, kontakt artysta-publiczność... te składowe pozwalają stworzyć jedyną, niepowtarzalną atmosferę, kiedy czujesz, jakby artysta śpiewał tylko i wyłącznie dla Ciebie...

Przeczytałam, to co przed chwilą napisałam - farmazony, wiem;] ale ja nigdy nie potrafiłam pisać o muzyce. Mój błąd, bo tylko muzykę tak naprawdę potrafię kochać, ale zawsze wymawiam się moim życiowym mottem: "pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze";] Impossible! Inteligentna wymówka;]

Zacznijmy od końca...
W poniedziałek w klubie Od Nowa odbył się jeden z koncertów w ramach cyklu Trójka Tour. Wystąpili: Dick4Dick, Gaba Kulka, Czesław Śpiewa.
Od razu zaznaczam, że o Gabie pisać nie będę i zdjęcia z koncertu nie zamieszczę, gdyż persony tej nie trawię, nie rozumiem zachwytu nad jej twórczością. Przyznam, umie czysto śpiewać. To by było na tyle. Dziękuję.

Spóźniona, wpadłam do klubu z nadzieję, że jak zwykle będzie obsuwa...nie było:[ Przez co mogłam tylko przez chwilę cieszyć się koncertem Dick4Dick - bo oni właśnie występowali jako pierwsi.

Cieszy mnie niezmiernie, że w końcu, po tych kilku latach zostali zauważeni przez szerszą publiczność. Jednak jako jedna z najbardziej marudzących osób muszę wtrącić swoje "ale". Bo pamiętam ich koncert sprzed czterech lat, w tym samym klubie, tylko że na małej scenie... Bo pamiętam ich koncert sprzed trzech lat na Open'erze, kiedy to prawdopodobnie Rocky the Dick, niesiony aplauzem publiczności, wspinał się po rusztowaniu sceny, przez co zespół podobno już nigdy nie zostanie zaproszony na ten festiwal... A w poniedziałek zabrakło mi nawiązań do tych czasów, kiedy szalałam przy "Technology". Wszystko było takie ugrzecznione, zaplanowane, zero nieprzewidywalności - a właśnie za to zawsze ten zespół podziwiałam, za łamanie zakazów, niesforność... Koncert - fajny, ale bez szału. Nie wiem, może się starzeję, ale gdyby tak rzeczywiście było, to raczej byłabym zachwycona tą "metamorfozą". W takich chwilach zastanawiam się, ile kosztuje odniesienie sukcesu? Kiedyś byłam pod niezwykłym wrażeniem ich bezkompromisowego podejścia, image'u, który nie wszyscy tolerowali... Kiedy oni stali się tacy poważni, tacy "na serio"? Chyba coś przegapiłam. Prawdopodobnie kupię ich płytę, dam im zarobić, a co, chociaż wolałabym wychodzić ze sklepu muzycznego z "Silver Ballads" w łapkach, no ale nic z tego...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz